Recenzja filmu

Battleship: Bitwa o Ziemię (2012)
Peter Berg
Taylor Kitsch
Alexander Skarsgård

Trafiony, zatopiony

Kosztujące równowartość zatopionego skarbu Hiszpanów efekty specjalne gwarantują opad szczęki i wytrzeszcz oczu, koszarowy humor rozwesela największych ponuraków, zaś Liam Neeson w roli
Z filmu Petera Berga płyną co najmniej dwie nauki. Pierwsza, ta najbardziej oczywista, brzmi: z  marynarką wojenną USA się nie fika. Kto spróbuje, ten  wcześniej czy później skończy jako plankton. Po drugie, służba na morzu to najlepsza rzecz, jaka może przytrafić się młodemu człowiekowi. Armia zrobi z niego mężczyznę, wbijając do głowy, czym są honor, dyscyplina i godność. Nawet, jeśli na polu walki straci obie nogi, i tak będzie więcej wart niż tuzin rozkapryszonych, miękkich jak masło cywilów. Bowiem mundur to nie tylko ubiór i stopień, lecz także stan ducha oraz styl życia.

"Battleship" jest dobrym filmem między innymi dlatego, że sprzedaje nam tę militarną propagandę w lekkiej niczym morska piana formie. Choć amerykańska flaga łopocze dumnie na wietrze, a całe garnizony giną z hymnem na ustach, z ekranu nie wylewają się fontanny patosu. U Berga wojna zamienia się w fantastyczną przygodę, w trakcie której bohaterowie uczą się gry zespołowej, spuszczając bomby na jednostki wroga. Tylko tutaj  twoim druhem może być sypiąca sucharami Rihanna, która raz klepnie cię w tyłek, aby zagrzać do walki, a innym razem uratuje ci go. Jeśli  znajdziesz się w odwrocie, pomocną dłoń wyciągną będący ciągle na chodzie weterani. W starym piecu diabeł pali.

"Battleship" jest ekranizacją gry w statki nie tylko z nazwy. Przy pomocy paru prostych zabiegów twórcom udało się teleportować zasady wymyślonej przez Hasbro rozwałki na kinowy ekran. Rodowód filmu widać w panoramowanych z lotu ptaka morskich potyczkach, a także trzymającym w napięciu finale drugiego aktu. Gra planszowa zamienia się wówczas dosłownie w grę wojenną. W poszukiwaniu inspiracji twórcy sięgnęli również po konsole. Kombinezony kosmicznych najeźdźców wyglądają niemalże jak kopie wdzianka bohatera "Halo".

Fabularne mielizny, na które film wpływa co najmniej raz na kwadrans, nie psują radości z seansu. Kosztujące równowartość zatopionego skarbu Hiszpanów efekty specjalne gwarantują opad szczęki i wytrzeszcz oczu, koszarowy humor rozwesela największych ponuraków, zaś Liam Neeson w roli admirała gwarantuje odrobinę dobrego aktorstwa. Skompletowana przez Berga załoga wydaje się na tyle zgrana, że  może kontynuować podróże po morzach i oceanach w kolejnych filmach. Teraz wszystko zależy od widzów. Jeśli tylko "Battleship" nie wypadnie za burtę box-office'u, czekają nas narodziny nowej wysokobudżetowej franczyzy. Trafiony, zatopiony!
1 10
Moja ocena:
7
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Przeniesienie popularnej papierowej gry w statki na duży ekran samo w sobie brzmi tak niedorzecznie jak,... czytaj więcej
Szczerze mówiąc, nie rozumiem ogromnej krytyki najnowszego dzieła Petera Berga pod tytułem "Battleship:... czytaj więcej
Większość kojarzy słynną na całym świecie grę w statki czy to w wersji zabawkowej wydawane przez Hasbro... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones